Wtedy, w 1980 roku, solidarność była rozumiana jako nakaz. Fascynujący i pociągający, ale jednak nakaz. Nakaz samoograniczenia. Był on utwierdzany w mocy i podtrzymywany przy życiu jako obowiązujący, wyłącznie poprzez prywatnie żywione marzenia o zupełnym braku ograniczeń, rozumianym jako swoboda konsumencka i brak zobowiązań społecznych - tak pewnie śniło się wówczas wolność. I było łatwiej pogodzić się z nakazem, kiedy się żyło w świecie przez "nakaz" kształtowanym.
Dziś marzenie jest już spełnione. A solidarność nadal może zaistnieć (może, bo niestety wciąż jest offline) wyłącznie jako samoograniczenie. Lecz tym razem, w świecie wolności, tylko dobrowolne (już nie nakaz). To jednak zaprzecza marzeniu sprzed lat: o konsumpcji i jej swobodzie. Sprzeciwia się, bo dwadzieścia lat rządów kierowało się normą z ówczesnego marzenia, a nie normą z samoograniczenia wypływającą. Daliśmy się uwieść oszustwu polityki wywiedzionej z marzenia. Bo marzenie było piękne. I polityka była "na miarę tych marzeń". Bo taka - na miarę marzeń - jest łatwiejsza, niż na miarę samoograniczenia.
O czym dzisiaj musimy lokalnie marzyć, żeby solidarność wreszcie była możliwa w świecie "spełnionej" wolności?
Musimy sobie wyobrazić, że miasto to ogromny potencjał jednostek, kobiet i mężczyzn, które potrafią już świetnie budować swój kapitał indywidualny. I ten potencjał wybuchnie ogniem wspólnoty dopiero wtedy, kiedy stworzymy "im" kanały komunikacyjne. Bo te jednostki dziś w mieście nie mają jak się spotkać. Obecna polityka komunikacyjna wspiera bowiem tylko silnych. Dziś zadaniem jest dać równe szanse komunikacyjne każdemu uczestnikowi i każdej uczestniczce miasta. Na początku poprzez pozwolenie na logiczne i z godnością jeżdżenie po Bydgoszczy na rowerze. Bo obecnie rowerzyści i rowerzystki są dyskryminowani. Kto nie wierzy, niech wsiądzie na rower. Zrozumie. Dziś solidarność chce jeździć na rowerze. Między innymi.